piątek, 6 lutego 2009

Pa :*

Dziś przyszedł w końcu czas na ostatnią notkę na blogu.
Wszystko się zmienia. Tylko głupcy uważają, że świat stoi w miejscu.
Czy ja się zmieniłam? Może tak, może nie.. W każdym razie nie chce już pisać... Teraz wolę kodować wszystko co widzę w głowie, bezpieczniejsze i przyjemniejsze. Egoistka ze mnie, ale widocznie tak ma być.

Pozostaje życzyć Wam standardowo
Szczęśliwego Życia.. I Miłości.. Bo przecież o to w tej zabawie chodzi ;)


Marysia =)

http://www.youtube.com/watch?v=B7zJ0yVSSvE&feature=channel_page

niedziela, 4 stycznia 2009

KTOŚ

Śnił mnie się dziś ktoś....KTOŚ kogo praktycznie zapomniałam... KTOŚ kogo kochałam jako dziecko... KTOŚ po kim zostały krótkie zamglone migawki.

Wróciłam z dworu. Zimno jak cholera- musiałam iść w to miejsce, w którym niegdyś....bardzo dawno temu... to znaczy niegdyś.. Ona mieszkała..
Spojrzałam zasmucona.. Drzwi wymienione, okna też, inne firanki, inne kwiatki, inny kolor balustrady przed domem, trawa też inna...szopki nie ma.. Tylko dom, nieco zmieniony pozostał w tym miejscu gdzie stał zawsze.

Pamiętam, dźwięk otwieranych pomarańczowych drzwi, z pięknie zdobioną brązową ciężką klamką, które po otwarciu uwalniały jakże specyficzny zapach.... Pamiętam zapach każdego domu, w którym byłam choć 3 sekundy. U niej pachniało spokojną starością i drewnem. Zamykam oczy i widzę chyba żółty korytarz z wieszakiem, do którego nie mogłam dosięgnąć i pod którym rzucałam swoje ubrania. Biegłam na wprost mijając kuchnię, bardzo starą zieloną albo niebieską... z okrągłym stołem i białymi taboretami. Przy ścianie stało coś podobnego do dzisiejszej maszynki gazowej ale z piecem na dole i czarnymi wciąż brudnymi drzwiami od pieca. Pamiętam słowa MARYSIEŃKO NIE PODCHODŹ TAM NIGDY, toteż grzeczna słuchałam przestrogi.
Mijając kuchnie wbiegałam do pokoju. Oj wielki był, albo mnie wydawał się nadzwyczaj duży. Stał w nim kaflowy piec, kremowy bardzo wysoki i bardzo gorący, obok którego leżało zawsze pachnące drewno. Na środku pokoju stał wielki stół, okryty albo białym obrusem albo zamazaną niebiesko-białą ceratą. Nie pamiętam, w którym miejscu ale wiem że na pewno stał, bordowy fotel, niesamowicie wygodny... Pięknie profilowany z poduszkami i bordowymi guzikami. Nie miał kółek, stał a w nim zawsze siedziała Ona...

Siadałam Jej na kolanach, kościstych mocno, oglądając i dotykając Ją... Doskonale pamiętam dłonie.. Pomarszczone jak popsute jabłko... ale zarazem delikatne jak pergamin. Długie chude palce i zawsze czyste paznokcie. Włosy też pamiętam. Miała ich niesamowicie dużo, zazwyczaj podpięte w kok... ale inny kok. Oczy ciemne.. czarne diabliki z iskierką.. Na twarzy zarysowane miała kości policzkowe, które z wiekiem były coraz bardziej widoczne a na policzkach widniał zawsze rumieniec.
Nie pamiętam jak chodziła ubrana. Jak przez mgłę widzę tylko papcie. Obszyte futerkiem czarne, ciepłe i niezniszczalne. Nie wiem czy nie pomyliłam domów ale widzę w kącie na szafce duży czarno-biały telewizor, który wyłączała jak ja przychodziłam. Pod nim leżał kosz z wełną i nićmi... Wielki wypchany.

Na stole leżała miseczka z jabłkami. Brałam jedno podbiegałam do Niej i mówiłam obieś mi. Szła do kuchni po nóż, obierała jabłko ze skórki i mówiła jak podrośniesz zjesz jabłko ze skórką, ma więcej witamin. Jabłka już nigdy mi tak nie smakowały jak u Niej..... Nigdy już tak nie pachniały jak u Niej.

Ostatni raz widziałam Ją w szpitalu, albo w hospicjum.... Trafiłam tam jak zwykle przypadkowo i tylko przechodząc korytarzem kątem oka zauważyłam jak leży biała w białej pościeli z białymi rozpuszczonymi włosami i kroplówką w ręce.
Weszłam do sali, sprawdzając czy to na pewno ONA.. Spała a ja dotknęłam jej ręki, która była tak samo delikatna i tak samo pomarszczona i wyszłam nie mówiąc nic.. Wiedziałam że to już niedługo.....
Odeszła, bardzo dawno temu, ale kilka wspomnień zostało

Mówiłam na Nią..... Pamiętam jak mówiłam...................Ona też pamięta....

wtorek, 23 grudnia 2008

Życzenia

Pokłutymi od świerku opuszkami palców piszę dla Was życzenia Świąteczne i Noworoczne.

Przede wszystkim zdrowych... z katarem i kaszlem u mnie.
Spokojnych ? Nie wiem czy jakiekolwiek Święta są spokojne...
Pogodnych ? Za oknem słońce- będą pogodne
Radosnych ? Zależy od nastroju (jak ci źle nie ściemniaj- nie musisz)
Smacznych ? Taaaaa do czasu pierwszego przypalonego ciasta-karpia-makiełek ? nie wiem co tam jeszcze można spalić.
Wesołych ? Tak na prezent ktoś dostanie boczek i majonez ;) Heca się liczy nie koszt ;)
Rozśpiewanych ? taaa ten wspaniały koncert życzeń zrób to zrób tamto Święta idą... a Święta idą od początku grudnia...

A i życzę sobie: Białych sznurowadeł takich nieśmiertelnych i wyłączenia wszystkich telewizorów w promieniu 100km ;)

Pozdrawiam nie umarłam ;)

poniedziałek, 10 listopada 2008

....Nocny przemarsz....

Ciemno, wyjątkowo ciepło. Musiała z kimś porozmawiać. Poszła do siostry na kawę. Dawno nie była u niej w odwiedzinach. Przykucnęła na płycie, którą jej uszykowali. Spuściła wzrok i rozmawiała z nią. Wiatr delikatnie dawał znać o swoim istnieniu, na płatkach kwiatów i chwiejącym się płomieniu. Najpiękniejszy taniec ognia, jaki kiedykolwiek widziała. Migoczące iskierki, wydające ten specyficzny zapach. Ledwo dostrzegła ślepia wbijające się w jej skuloną postać. Wyciągnęła rękę, aby przywitać się z owym czarnym stworzeniem. Dziko spojrzał na nią, robiąc gwałtowny ruch obronny i wbijając szpony w jej dłoń. Nie cofnęła ręki. Bodźce nie zareagowały. Poczekała aż sam uwolni jej skórę spod czarnych miękkich łap. Uśmiechnęła się do niego. Po kilku sekundach zrezygnował z walki. Puścił uścisk, odszedł. Odchodząc, jeszcze raz odwrócił łeb w jej kierunku. Przystanął. Widziała tylko jego świecące duże oczy. Pożegnał się z nią przebijając się, przez krzaki, pozostawiając na piasku ślady swoich łap. Wróciła do rozmowy z Anią. Uściskała ją na słowo pa i poszła odwiedzić innych. Nikogo nie było. Chodziła sama. Do buta wpadł kamień, który starannie obcierał jej nogę i którego nie mogła wyciągnąć. Światło przejeżdżających przez ulicę samochodów cudownie odbijało się na alejach, wzdłuż których stały gołe drzewa walczące z ostatnimi już liśćmi. Co chwilę jakiś przelatywał ponad jej głową, wesoło machając łodygą. Tyle radości dawało jej to miejsce, że sama zaczęła uśmiechać się przez łzy, spływające po zmarzniętych policzkach. Umierające liście drzew, które wiedzą że zrodzą nowe, gasnące płomienie, które zapłoną raz jeszcze, kwiaty i kwiatki jedyni słuchacze.
Cmentarz najwspanialszy jest nocą, bez rewii mody, bez plotek oczerniających ludzi, bez dyskusji o pensjach i bez reklamowania najlepszych fryzjerów naszego miasteczka.

Może dlatego, że bez ludzi…… tylko dla ludzi.

Wróciła do domu, zapamiętując swoich nowych znajomych. Wawrzyńca, Szymczaka, Nowaka, Cabanów….

czwartek, 6 listopada 2008

09:58

Podeszwa buta wbija się w jej nogę.. Przebiera nimi jak 3letnie dziecko, prawie biegiem wymijając ludzi, żyjących samym dla siebie. Spogląda w telefon. Widzi znajomą tapetę- uśmiecha się do niej szczerząc zęby jak na fotelu u dentysty. Daje upust swoim myślom, przerwanym przez hałas spadającego liścia. Duży, żółty kasztanowiec. Szybuje raz w górę raz w dół. Tańcząc przed zielono-żółtym tramwajem, chwiejącym się na torach ulicy Głogowskiej.
Zwalnia krok... Myśli... Jak dobrze być ponad tym wszystkim. Ponad szaleństwem, jakiego dokonuję się na co dzień. Ludzi spotyka się tam tylko raz. Miny, zachowanie, szybkie kroki, gesty widać wciąż takie same. Nudni są, przewidywalni, jak biała karta papieru. A liść fruwa nad głowami rzeczywistości, zuchwale śmiejąc się z naiwności i głupoty człowieka. Znajomy dźwięk. Sygnał, jakby dzwonek. UWAGA POCIĄG OSOBOWY Z GDYNI DO POZNANIA GŁÓWNEGO MA 25 MINUTOWE OPÓŹNIENIE. ZA UTRUDNIENIA SERDECZNIE PRZEPRASZAMY. Ha.. w tym mieście przecież wszystko nie musi się spieszyć....

Wyciągam telefon... Cholera... 09:58 mam dwie minuty do wykładów. Ściskam komórkę w dłoni, podciągam spodnie i biegnę.... przed chwilą byłam mądra....
a nadzieja umiera ostatnia.... ale jak umrze nie ma nic....

niedziela, 14 września 2008

Definicji szczęścia poszukaj w Wikipedii...

Tutaj jej nie znajdziesz...

poniedziałek, 18 sierpnia 2008

:)

Bo po każdym ciemnym dniu, świeci słońce ;)

sobota, 16 sierpnia 2008

(...)

16 sierpnia 2008


"Nie stój nad mym grobem i nie szlochaj, nie ma mnie tam -- nie śpię, jestem tysiącem podmuchów wiatru, jestem diamentowym skrzeniem się śniegu, jestem światłem słońca na dojrzałym zbożu, jestem delikatnym jesiennym deszczem, nie stój nad mym grobem i nie płacz, nie ma mnie tam, nie umarłam."

Bo każdy żyje swoim życiem. Ona siedzi i udaje, że jest czymś zajęta. Wykonuje niesforne ruchy, z których sama się śmieje. Na uszach ma słuchawki, z jej ulubionymi piosenkami. Jest po za zasięgiem głosów domowników. Odcina się od przedpołudniowej gorączki. Jej ulubione dźwięki, pieszczą zmysł słuchu. Obraca głowę w tył. Kątem oka dostrzega kobietę krzątającą się po kuchni. W ręce trzyma drewnianą łychę. Steruje nią niczym kapitan łodzi podwodnej. Do miski raz po raz dolewa mleko. Robi lukier. Słodki cukier puder, zaczyna mieszać się z mlekiem. Tworzy niemal idealną konsystencję, uwalniając przyjemny zapach, wypełniający kuchnię. Kobieta steruję łyżką coraz szybciej. Zgniata gródki. Znowu dolewa mleko. Jej ruchy są bardziej chaotyczne. Na ręce, w której trzyma łychę wyskakują fioletowe żyły. Zaciska palce na misce. Lukier wylewa się po za ścianki metalowej miseczki. Kiedy wszystko, jest już idealnie połączone, kobieta odkłada narzędzia swojej pracy. Jest zadowolona. Lukier jest taki jak chciała.

piątek, 15 sierpnia 2008

15 sierpnia 2008

Nie umiem pisać, nie wiem po co to robię.. Chyba znalazłam sobie kolejną metodę zabijania czasu. Wcześnie rano. Wszyscy śpią. Nie słyszę nic.. Tylko delikatny i równomierny oddech leżącego psa pod drzwiami. Kogut sąsiadki daje o sobie znać. Nawet samochody nie przejeżdżają obok domu. Piątkowe święto, dla niektórych czas odpoczynku, dla innych możliwość spania dłużej.. A dla mnie ? Taki sam dzień jak wczorajszy. Nie umiem długo spać… Nigdy mi nie odpowiadało, marnowanie świtu. Mam wrażenie, że tylko ja mogę go widzieć, że jest tylko dla mnie. Słucham muzyki, prezent od kumpla. Idealnie pasuje dziś. Chór owiany tajemnicą, ledwo przedostający się przez miliony nut. Słyszę pociąg, jest gdzieś daleko. Buduję obraz napędzanych kół, torów- uginających się pod ciężarem maszyny. Widzę jak pęd kolejki wprawia drobne kamienie w taniec pod wagonami. Kwiaty rosnące obok, składają hołd nadciągającemu olbrzymowi. Drzewa radośnie klaszczą liśćmi, pokrytych kropelkami deszczu. Migoczą pośród pochmurnego dnia. Zwierzęta zamierają w bezruchu, oglądając widowisko. Gna coraz szybciej. Nie ma mnie tam, a jednak czuję jak ziemia drży pod nogami. Przyjemne mrowienie stóp. Kamyki wbijające się w palce. Kolej, przecież to normalna rzecz. Mówią nic nadzwyczajnego, zwykła maszyna. Tak, maszyna, przed którą nawet kwiaty uginają łodygi, by móc znów się wyprostować i tańczyć na wietrze.

Aha.. i lubię mieć brązowe nogi od smaru szyn kolejowych……..

Dom powoli wstaje, chyba pora wyjść z psem na spacer…

czwartek, 14 sierpnia 2008

14 sierpnia

Bo, ludzie są prymitywni...
Myślą, że jak na nią krzykną, to ona coś zrozumie... ale ona rozumie bardzo dużo. Nie trzeba na nią krzyczeć. Przyswaja więcej NORMALNYCH słów niż obelg skierowanych pod jej adresem. Kiedy docierają do jej głowy coraz wyższe tony, opuszcza swoje ciało i wisi ponad wszystkim, co się dzieje obok. Często to robi. Wyłącza się z normalności, zostawia wszystko co złe obok... Jest za mgłą, stającą się jej ochroną.. Nie do przebicia... Mruży oczy, słucha tylko tego, co chce. Zachowuje się jak zamroczona. Nie ma jej już wśród ludzi.. Żyje pośród tego, co kocha. To tylko myśli.. Myśli i wyobraźnia, która ratuje ją przed światem. Przygryza język. Słodka krew powoli napełnia jej usta. Zaczyna odczuwać ból. Wraca na ziemie, do pomarańczowych ścian, do głosu prezenterki telewizyjnej, do zapachu jajecznicy wydostającego się z kuchni, do tupotu stóp na korytarzu. Spogląda na swoje bose stopy... Muszę iść do pracy...

poniedziałek, 11 sierpnia 2008

07 sierpnia 2008


Ostatnimi czasy zbyt często uciekam w sferę nierealną dla mnie. Marzę, myślę, choć wiem, że to wszystko i tak jest tylko w mojej głowie i wyobraźni. Z naiwnością nabieram się na pułapki mojego widzenia. Kiedy tak siedzę w oknie... zaczynam być inna.. zmieniam się z każdym nabranym do płuc powietrzem. Raz jestem małą dziewczynką, która spogląda na świat siedząc wysoko na parapecie.. poznaje go za pomocą węchu, dotyku i smaku... Raz jestem dorosła, zaczynam filozofować, dlaczego nie jest inaczej. Powoli zaczynam przyzwyczajać się do myśli, że moje życie składa się głównie z pytań błąkających się wśród czterech ścian pomarańczowego pokoju i powoli gubionych w zapachu pościeli.. Moje ściany, mój pokój...... choć tak naprawdę tutaj nic nie jest moje... Wszystko podarowali mnie rodzice.. którzy jak każdy chcą zapewnić swoim dzieciom godny byt, bezpieczeństwo, i miłość. Łóżko, abym miała gdzie spać.. jedzenie, abym miała co jeść.. Książki, abym była mądra, chociaż wiele z nich nie przekazuje mądrości.. Żadna nie uczy, tego, czego wciąż się uczę... Komputer, świetna zabawka do zabijania czasu i świętego spokoju rodziców.... Pokój, własny... żebym nie musiała się krępować...... Ale w nim są ściany.. Widziały, słyszały i czuły za dużo.. tylko one... Na cały wielki dom. tylko one mnie znają.. Wiedzą jak się zachowuję, słyszą jak śpiewam.. Czują jak w nie kopie.
Czasami jak obserwuję ludzi... Jestem taką ścianą.. Rozpędzą się, uderzą w nią i się odbiją.... A ściana, nigdy już nie zmieni swojej pierwotnej formy.. Zawsze będzie taka sama...... Nawet jak ją zburzą, pył który po niej pozostanie będzie pachniał identycznie jak ona..

^ ^

03 sierpnia 2008

Chciałabym dotknąć stóp anioła, objąć je swoimi rękoma i dać się porwać w przestworza. Niczego w życiu nie pragnęłam tak bardzo jak tego. Uciec od świata, uciec przed ludźmi... Być po prostu być... Kiedy zamykam oczy czuje ubranie przylegające do skóry.. Pęd którym on mnie niesie. Widzę świat, który przez chwilę wydaje się być malutkim, piękno zieleni pokrywającej ziemię. Pragnę wzbić się ku niebu i już nigdy nie wracać tutaj. Źle mi na ziemi, nie chcę jej... Niczego już w życiu nie chcę. Coraz trudniej mi uśmiechać się do ludzi... Wolę przyglądać się uśmiechom innych, szczególnie dzieci. Nie są podszyte fałszem. Zakłamanie tak inaczej można nazwać życie. Spoglądam przez okno. Jasność nieba razi moje przymrużone oczy. Wypełniam serce złudną nadzieją, że kiedyś dotknę, choć namiastkę szczęścia. Wychylam głowę. Przelatują nad nią ptaki. Majestatyczny ruch skrzydeł. Nie mam rąk pokrytych piórami.. Nigdy nie będę latać. Wielu rzeczy nigdy nie zrobię. Jestem tylko człowiekiem, może aż człowiekiem... Czasami wolałabym nim nie być. Przepełnia mnie zazdrość kiedy patrzę na wolność. Wyciągam rękę do nieba, czekam aż ktoś weźmie ją w swoje dłonie i zaprowadzi mnie do siebie. Drętwieje.. Opada... Nikt jej nie dotknął. Łzy same napływają do kącików oczu. Nawet nad tym nie panuję. Zamykam okno... Siedzę z nosem przyklejonym do szyby. Czuję się jak dziecko, któremu odebrano coś, co ono nazywa wszystkim.... Znowu nic. Został tylko ślad na szybie.... stłuc jej nie umiem...źle mi.... Jestem samolubem.. inni mają gorzej.... Słyszę słowa matki „my nawet nie doceniamy tego co mamy.. mamy gdzie spać, co jeść, w co się ubrać.. jesteśmy ZDROWI" - tak, to życie jest chore... Chore chore chore...

Z pracy...

Cisza i spokój... Zupełnie niepodobne do praw rządzących tutaj... Słychać ciche wentylatory komputerów, odgłos wyłączanej drukarki, radio z zacinającym się głosem kobiety.. Nie ma nikogo...Biuro przestało przypominać autostradę.... Przez chwilę czuję się jak mała istota porzucona, zapomniana.. Wtapiam się w ściany...Zimne.. Moje poliko przykleja się do żółtej farby.. Dobrze mi... Już dawno nie było tutaj aż tak usypiająco. Atmosfera niemal od razu udzieliła się mnie. Robi się sennie... Zamykam oczy... Boże !! Znowu uciekam w strefę marzeń.. Znowu stąpam po niebie.. Wyłączam się z życia.. Czuję chłód chmur na bosych stopach, wiatr otulający moje włosy, ręce wyciągnięte daleko przed siebie, nozdrza pobierające każdy, nawet najmniejszy kawałek niezatrutego jeszcze powietrza..Głowa, która nie spogląda pod nogi... Oczy wirujące dookoła, nic im nie umknie..Dostrzegają wszystko... Tylko usta wciąż milczą... Biegnę przez niebo sama.. Tylko wiatr jest moim jedynym towarzyszem. Czuję na sobie wzrok.. Znam go doskonale.. Nie przeszkadza mi jak na mnie patrzy... Pozwalam na obserwację ... Już się nie krępuje.. Znowu jestem sobą.. Zapraszam go do biegu. Chwytam dłoń w swoje ręce i uciekam... Nigdy nie biegliśmy tak szybko... Czuję opór.. Zwalnia... Bieg codzienności przeradza się w taniec.. Zbyt piękny żeby był prawdziwy... TRZASK !!!! Okno zatrzaskuje wiatr.. Otwieram oczy... już nie marzę.. Boje się...... Wróciłam.. a tak bardzo tego nie chciałam..........
Wróciłam..
Moje patrzenie na świat, znowu będzie swoistym rodzajem lektury na dobranoc i dzień dobry...

Bo prosiłeś o starocie....


15 maja 2008
Nazywałam się Maria, chociaż mówili na mnie różnie, w zależności od nastroju, pogody, winy którą ponosiłam za coś, co przeskrobałam. Kiedy wszystko było dobrze wołali Marysieńko, kiedy coś chcieli byłam Merry, kiedy wywijałam krzyczeli Mario przywołuję cię do porządku.... Jednak inaczej nazywała mnie mama... Pamiętam jak budziła mnie do szkoły... wchodziła do pokoju szepcząc do ucha Marychna pobudka, podciągała żaluzję wpuszczając do pokoju cieniutkie strugi porannego światła.. Tak moje okno było od wschodu, dlatego zawsze budziłam się uśmiechnięta i zadowolona... Przepełniała mnie radość z nadchodzącego dnia... ;) Jeśli jednak nie mogłam wstać z łóżka, mama wskakiwała do mnie i spychała mnie na podłogę... taka pobudka zawsze skutkowała... To samo czyniła z wszystkimi domownikami, uwielbiałam ten moment...;)

Jest rok 2015. Miejsce, w którym teraz mieszkam jest bardzo jasne, za jasne. Jest tutaj spokojnie, bezpiecznie i radośnie. Znalazłam przyjaciela, który każdego dnia oprowadzał mnie po naszym miasteczku, ukazując jego tajemnice i prawa tam rządzące.... Każdy z mieszkańców posiada swój biały domek. Mój był malutki, dryfujący na wodzie wśród polany kwiatów, na których można było spotkać różne zwierzęta; małe i duże. Był okrągły, bez kantów, nie można było się w nim schować, sprawiając przy tym wrażenie niezwykle przytulnego. Po prawej stronie stał kominek, po lewej łóżko, dookoła którego stały wciąż świeże kwiaty, przeważnie słoneczniki. Ale nie były one zwykłe, zmieniały swój kolor, pod wpływem mojego nastroju, albo światła przefiltrowanego przez wodę zza okna ;) Nigdy jednak, nie były czarne.
Godzina 07:00, nie spałam całą noc. Wyszłam na zewnątrz. Stałam boso, na trawie pokrytej poranną rosą i obserwowałam swój stary dom. Czekałam aż rodziców obudzi piosenka z komórki: Beautiful Sunday, Daniela Boone z 1972r. Niezwykle optymistyczna piosenka, którą lubiła mama, dlatego ustawiła ją jako budzik. Wstali, obserwuję kroki na pół śpiącej mamy, która bez zastanowienia automatycznie robiła kawę. Do dzisiaj pamiętam ten zapach. Tata wypuszcza, naszego psa- staruszek już ze smutnymi oczyma. Zabiera koszyk ze świeżym pieczywem, które codziennie dostarczał nam pan z piekarni. ;) Wstaje Jasiu, ospały idzie do łazienki robiąc rachunek sumienia, czego nie zrobił do szkoły. Miłosz już z nimi nie mieszkał, wyjechał na studia, ale widziałam go również. Spał, obok łóżka miał poukładane ubrania, a buty ułożone były zawsze 2cm od krzesła... ;)
Widzę łódkę, jak z obrazu Moneta, niewyraźną czarną, stoi w niej mój przyjaciel z wiosłem w ręku. Dostrzegam fantastyczne odbicie w wodzie, zarówno łódki jak i porannego słóńca. Codziennie przypływał do mnie na kawę. Piliśmy w filiżankach, takich jak w domu. Koniec miały wywinięty na zewnątrz. Kawa smakowała inaczej...
-Znowu ich obserwujesz- zapytał Łukasz uważnie przyglądając się mojej twarzy
-Tak, wiesz chciałabym im jeszcze tyle powiedzieć, za tyle przeprosić, dodać otuchy, poprosić ich ich o uśmiech, ale nie mogę... Ta niemoc mnie przerasta.
- Wiem, o czym mówisz- przytulił mnie- idziemy na kawę.
Łukasz nie godził się na smutek ludzi. Miał w sobie ogrmną moc, którą każdego ranka przekazywał mnie. Dzięki Niemu, potrafiłam uśmiechać się, czerpałam radość z ludzi, którymi sie otaczałam... ;) Ludzie... dziwne zjawisko.. Można je podzielić na pół; są biali i czani. Znowu uderzam, w symbolizm, przepraszam nie chciałam tego. Wybaczcie. Ale w świecie istnieje taki podział ludzi, na dobrych i złych... Mój przyjaciel, nauczył mnie szczególnie kochać czarnych. Często powtarza, że największą zemstą na cierpienie, jest przebaczenie. Teraz wiem, że ma rację ... Obserwuję z nieba tych którzy zadali ból mnie i moim bliskim... Ale, wiem, że najwięcej cierpienia zadałam ja... Przeszłości, nie da się zmienić, nad teraźniejszością się nie zastanawiamy a na przyszłość, możemy mieć tylko wpływ.
Wypiliśmy kawę, wspólnie rozprawiając o życiu na ziemi. Wspomnienia są najcudowniejszym z uczuć. Wspomnienia, cieszą i bolą. Wspomnienia zawsze są, będą przy Tobie. Wspomnienia są tylko Twoje... Możesz się nimi dzielić, lub zachować tylko dla siebie. Na godz. 10 byłam umówiona z siostrą Anną. Bardzo cieszyłam się z tych spotkań. Wymieniałyśmy się życiem. Ona mówiła co widziała, ja miałam to szczęście, że mówiłam co przeżyłam.. ;) Płakałyśmy I śmiałyśmy się wspólnie... Siła sióstr.. Siła siostry, którą dopiero poznałam jak umarłam.. może dlatego tak fantastyczna. Nigdy wcześniej, jej nie widziałam.... Ale każdego dnia dostrzegałam podobieństwa i różnice między nami. Byłyśmy podobne. Ania młodsza, powtarzałam słowa taty, które usłyszałałam w odpowiedzi na pytanie
-Tato, jaka byłaby moja siostra ?
-Wiesz, myśle, że byłybyście podobne. Jak się urodziła, widziałem w niej małą Marysię.
Taaaa, teraz dostrzegałam, ten sam, płaski paznokieć, pieprzyk, uśmiech i płaską głowę, którą pokrywała burza krótkich loków.
Pogadałyśmy o życiu, zarówno na ziemi jak i w niebie. Fajnie było wymienić się tą grą słów. Opowiedziałam jej, jak odczułam śmierć. Każdą sekundę z moich ostatnich chwil na ziemi. Widziała jak umieram, ale cieszyła się ze spotkania. Nie będę, opisywać w jaki sposób umarłam, śmierć bardzo popularna, każda śmierć jest taka sama... Pozostawia po sobie tylko wiele smutku I żalu. Ja żałuję, że tyle nie powiedziałam, że jeszcze więcej powiedziałam, że tyle widziałam, że tego nie zauważyłam.
Wróciłam do swojego małego okrągłego domku. Oddałam się swojemu ulubionemu zajęciu, czyli obserwacji. Teraz miałam podwójną moc. Mogłam obserwować zarówno ziemię, jak i niebo. Byłam ciekawa jak jest w piekle. Jednak nie dostałam odpowiedzi na to pytanie.. Może, kiedyś dostanę... Nie wiem..

Wiem tylko, że dzisiaj otworzyłam swoje zlepione powieki z wielkim hukiem. Z otępieniem próbowałam wstać z łóżka, ale było zbyt ciemno. Usiadłam, radując się, że jednak wciąż żyję..
I mogę wszystkim powiedzieć, to czego tak często ode mnie nie usłyszeliście.. Banalne, może błahe słowo.. Ale prawdziwe.... KOCHAM WAS, bez wyjątków.


18 maja 2008
Ból rozsadzał jej głowę. Wzięła koc, zrobiła dla siebie herbate myśliwską i usiadła na parapecie.. Jedno z nielicznych miejsc w domu, w którym czuła się dobrze. Zdawało się jej, że świat nagle stał się pusty. Patrzyła przez okno. Zaczynały trzepać nowe bicze deszczu. Coraz mocniej drążyły malutkie dziurki w ziemi... Ona kochała deszcz... Rozumiała jego potrzebę, język, charakter i głos. Zawsze kiedy padało, zakładała stare ubranie i wychodziła na długi spacer.. Dzisiaj jednak nie poszła. Źle się czuła, ale rozmawiała z deszczem przez szybę. Mówiła mu o swoich problemach, smutkach, radościach. W zamian za słowa w odpowiedzi dostawała obraz.. Widok, który zawsze będzie miała w pamięci.. Nieokiełznanej pamięci.. Widziała jak deszcz daje życie.. Nie może być nic piękniejszczego niż życie.. Każda kropelka staje się potrzebna.... Chciałabym być taką kropelką- pomyślała...Nagle do okna zapukał jej przyjaciel- wiatr.. Przyleciał do niej objąć ją swoimi ogromnymi dłońmi. Otworzyła okno i zaprosiła go, aby usiadł obok. Długo rozmawiali. O wszystkim i o niczym. Ale te rozmowy poprawiały jej humor. Czuła się szczęśliwa.. chociaż przez chwilę. Jej serce przepełniało uczucie.. Jego odzwierciedlenie znalazła obok.. To samo uczucie, które kołysało drzewa, to samo uczucie które obmywało migoczące świetliste liście. ;) Enigmatyczne uczucie pociągało jej wzrok na ulicę. Pustą, przerażająco pustą.. Nad ulicą widniały pierzaste fioletowe chmury.. Bała się ich. Kojarzyły jej się ze złem życia codziennego. Pożegnała przyjaciela, zamknęła okno, nie spoglądając na sąsiedztwo, nie chciała zakłócać spokoju który wypełnił rozdygotane serce. Wzięła koc i usiadła napisać kolejną banalną notkę na blogu...
Nie lubie internetu.. jest sztywny...

21 maja 2008
Dotyk (układ czuciowy) jest uznawany za jeden ze zmysłów, jednak wrażenia określane łącznie jako dotyk są kombinacją sygnałów przesyłanych przez komórki reagujące na ciepło lub zimno, nacisk oraz uszkodzenie (ból).
Położyła się spać nad ranem.... Przeczytała kolejne dwie książki... Lubiła je, wiedziała o tym od dawna... Bez znaczenia ile razy je czytała zawsze odnajdywała w nich coś nowego, zaskakującego. Znała te liteki splecione w całość... A jednak zaskakiwały ją, za każdym razem... po przeczytaniu jednego zdania ułożonego w języku polskim... Pomyślała.... trudny jest, pomyślała nie umiem go.. pomyślała nigdy nie będę mówić czy też pisać poprawnie... Z czasem jednak dostrzegała swoje błędy... Godz 3:00 cisza oblepiająca każdą ścianę mojego domu... Myślała, że zna go na wylot.. Każdą plamkę, każdy kąt... Nie chcę kątów.. krzyczała sama do siebie.... Nie lubiła ich.. Kojarzyły jej się z cierpieniem.. Ile filmów przedstawia małe psychiczne dziewczynki siedzące z misiem w kącie..... za dużo, za dużo.... Wsatała z łóżka, właściwie tylko materaca zastępującego łóżko, które zjadły korniki w niedzielny wieczór... Odwróciła jeszcze raz spojrzała na swoją komnatę... W ciszy otworzyła drzwi, które posłusznie nie hałasowały.. Było jej duszno.. Ubrała wielką bluzę chyba taty, która wisiała na poręczy. Złapała za klamkę drzwi wyjściowych na taras... Poszła... Nikt jej nie widział nikt jej nie słyszał...Było jej po prostu dobrze... Stała na balkonie.. Wyglądała jak chodzące nieszczęście.. ale nie przeszkadzało jej to.. Wiatr układał jej rozpuszczone włosy tak jak chciał, nie miała na to wpływu... Nie sprzeciwiała się mu.. Czuła jego dotyk na swoim ciele.... Chłodny powiew, wywołujący tą przysłowiową gęsią skórkę.... Miała cholernie wyczulony zmysł dotyku.. Pamiętała wszystko... Wiedziała jak smakuje dotyk bólu, wiedziała jak odczuwa dotyk radości czuła dotyk chłodu. Jej ciało było niczym karta aparatu fotograficznego zapisująca poszczególne obrazy.... Czuła jak boli ją noga, pamiętała jej przygniecione ciało, kiedy spadła na nią szafa w wieku 5lat... Zakodowała dotyk lekarza badającego jej złamaną ręke, która niechcący wpadła pod samochód przy ratowaniu swojego jedynego psa... Znała uścisk innych osób, czuła gest zaciśniętych zębów... i pięści, ukazujący jej gniew... Wiedziała co znaczy dotyk łez spływających po poliku..
Najlepiej czuła się w uścisku wiatru.. zazdrościła mu wolności i niezależności... On otaczał ją bezpiecznym dotykiem...

Będę musiała was opuścić na jakiś czas, ale wrócę obiecuję... ;)
Szczęśliwego życia... ;)

21/22 maja 2008
Ciemność... Tylko nocna lampka oświetla klawiaturę, klawiaturę z której powstanie kolejna zabawa słowna... Zabawa słowna, której zapewne nikt nie zrozumie.. Marszczę czoło.. Patrze na biurko, bałagan na nim nielitościwy.. Przebłysk zrobię porządek.. cwany uśmieszek.. po śmierci... Polubiłam ten bajzel na blacie.. Biorę do ręki samochodzik, zabawkę, którą zostawił Jaś.. Przyglądam się swojej nwej zdobyczy.. Boże, jakie to malutkie.. mała kierownica, małe szyby... najmniejsze są jednak przyciski.. zastanawiam się czemu służą.. Sama sobie odpowiadam.. KLIMATYZACJA... wsiadam do samochodu .. czy moje ciało nabierze odpowiedniej temperatury i dostosuje się do klimatu.. Czy się zaklimatyzuję ??? .............. ...........................
Wracam w niedzielę....

Z 22 na 23 maja 2008.
Widzę... jaka szkoda, że dopiero wtedy kiedy moje powieki są sklejone kłopotami i łzami... Tak tylko wtedy dostrzegam to, czego nigdy wcześniej nie widziałam... Wszyscy śpią... ja nie... mam wizję... kolejną małą psychiczną.. Powinnam się jej bać ??? Nie boję się... Leżę w ciepłym łóżku... z przymrużonymi oczyma... Próbuję nie myśleć, chce po prostu zasnąć.. Im bardziej tego pragnę tym bardziej staje się to odległe... Kilka wdechów i wydechów.. Nic nie pomaga... Zamykam oczy, zamykam się w mojej głowie.. Tylko ona funkcjonuje.. Ciało leży bezwładnie pod pachnącą kwiatami pościelą... Przez głowę przewijają się różne myśli... Jestem na tym przysłowiowym pierwszym śnie... Jakie to cudowne uczucie... Leżę w letargu, spokojna, czuję się jakbym dotknęła nieba... Kiedy wyciągam rękę ku górze gwałtownie spadam... Jakieś uczucie strachu szarpie me ciało.. Zrywam się ze snu.. Serce dygocze niemiłosiernie.. Kropelki potu pokrywają moje czoło... Przyspieszam oddech... Koniec mojego letargu.. Koniec mojego snu....
Nawet jeśli uciekniesz na koniec świata, tam noc też cie dopadnie..

Siedziała w samochodzie, który z ogromną prędkością pokonywał drogę, aby dotrzeć do zamierzonego celu... Zastanawia się jakie są jej cele... Ile ich ma...
Przymknęła oczy, ale widziała wszystko....
Plansza- chyba chinczyk... Kilka kolorowych pionków... Tylko jeden był cały czerwony... Nie mógł dopasować się, tak jak pozostałe do koloru pola.. Nie potrafił odwrócić się i wejść do kolorowego domku... Stał na zewnątrz... Był sam.... ale było mu dobrze... ;) Nie ustawiał się tak jak inni, nie obracał kolorem do danego pola..... Teraz jest z tego dumny.. Kolejny raz nie dał się ludziom... którzy łapiąc go swoimi wielkimi rękoma chcieli uszczęśliwić go na siłę, kazali dopasować mu się do ludzi... Dopasował się do miejsca w którym był..... Twardo stał na planszy.. ;) Trochę na boku... ale czuł się swobodnie.... Mój mały czerwony pionek.. ;))


30maja 2008
W tym pokoju bardzo cicho dziś
po trzech dniach nareszcie śpisz
gdzieś za drzwiami został ból
Całych siebie chcemy dać
kilku ludzi dobrze nas zna
tylko czasem słabnie nam puls

Już dobrze, dobrze już
już dobrze, dobrze już

Może trzeba upaść na twarz
swoje rzeczy ubogiemu dać
i zacząć malować bez farb
Przeklinamy dzień za dniem
śpisz, bo życie nie jest snem
taki ciężar tylko zgina ci kark

Już dobrze, dobrze już
już dobrze, dobrze już

W kącie siedzi anioł stróż
strzeże naszych ciał i dusz
za godzinę muszę wyjść
Przyjdź po bliskość moich ust
chce ci dać trochę wiary w cud
póki możesz moje wino pij

Już dobrze, dobrze już
już dobrze, dobrze już
już dobrze, dobrze już
już dobrze, dobrze już

Kołysanka dla misiaków- Martyna Jakubowicz...

Dlaczego czasami chcąc zachować jak największą ciszę, przewracam się na korytarzu, dudniąc niemiłosiernie w panele.. ??? O której ? O 00:30.. Obiecywałam sobie, że będę cicho.. Miałam nikogo nie obudzić.. Wstając policzyłam wszyskie zęby.. Są na swoim miejscu... Zadaje sobie pytanie... co wydaje taki przeraźliwy hałas ??? Zadaję sobie kolejne pytanie, co za idiota, zostawił na korytarzu odkurzacz.. którego pisk echo niosło po całym domu... Odpowiadam sobie.. zdaje się że ja... :P Lokatorzy wyszli zobaczyć, skąd dobiegały hałasy.. Nie zobaczyli mordercy.. Zobaczyli znaną postać, która znowu nie mogła spać... Postać, która tragicznie walczyła z rozwrzeszczonym odkurzaczem... Jakże dobitnie wymowny komentarz zaspanego taty... To znowu ona...

Kto mnie zaadoptuje ??? Tutaj już mnie nie chcą..



31 maja 2008

Wróciła, szczęśliwa, że mimo obtartej do krwi nogi doszła do domu... Po drodze, kiedy szła odseparowana od p r z y j a c i ó ł, miała chwilę, żeby nie myśleć o sobie a właśnie o n i c h...
Każde z n i c h, jest inne, ale w gruncie rzeczy takie samo....P r z y j a c i e l e.. w sumie nawet i c h nie znam... v i c e v e r s a ....

usiadła na materacu, który zastepował jej łóżko, będące w chwilowej naprawie ;).. Była świadkiem traumatycznych wydarzeń.. Okropna rozmowa dwóch sąsiadek, przedzierająca się przez luki żaluzji.. Rozmowa o czym ??? Nie powiem.. ;) teraz już na pewno nie zasnę.. ;)

3 czerwca 2008

Właśnie przed chwilą wróciłam z Chin. Nazwy miasteczka, w którym przebywałam nie podam, ponieważ nie pamiętam.. Straszne wydarzenia... Poszliśmy na obiad do jakiejś knajpy... Wszędzie skośnoocy.. Po wyjściu z budynku, rzeczą naturalną było moje zabłądzenie.. Zgubiłam się wraz z dzieciakami.. Krążyliśmy 15 godzin po przeludnionym miasteczku. Było strasznie! Czułam, jak spojrzenia ludzi powoli zakładają sznur na mojej szyi.. Obślizgłe ręce, usilnie próbowały wziąć drewniane krzesło spod nóg... Stojąc sama pośrodku milionów ludzi krzyczałam.. Mój krzyk ledwie przebijał się przez fale katów. Mieli wykonać wyrok, wziąć krzesło i zacisnąć sznur. Nie dawałam za wygraną.. Ból zdenerwowania rozsadzał mój żołądek.. W ustach miałam kurz z ulicy.. Widzialam twarze tych ludzi. I czytałam historię ich życia, próbując jak najdłużej stać nieruchomo na krześle. Twarze dorosłych. Przychodziły do mnie z cienia.. Widziałam tylko ich oczy.. Każde inne.. Podczas omawiania lektury ludzi, na swoich stopach poczułam ciepły dotyk . Spojrzałam w dół. Dostrzegłam kilka drobnych rączek.. Podbiegły do mnie dzieci z ulicy.. Przedostały się przez tłum sądu i podarowały świadectwo swojej obecności. Próbując się do nich schylić, sznur wtapiał się w moją szyję, nawet banalne słowo dziękuję nie wymówiłam. Patrzyłam na nie, a one na mnie. Oczy niewinności, nieskażenia, dobra i nieufności; błękitne, zielone, szare, bursztynowe, czarne... Wszystkie, duże i te całkiem małe.. Oblepiły krzesło, broniły mnie przed oprawcami... Kilkanaście dzieci, przeciw milionom dorosłych. Kto wygrał ??? Niewinne oczy, czy zawistne i nieszczęśliwe twarze ? Spośród tłumu, wyłania się postać. Jest potężna, brnie przez ludzi, nie zwracjąc na nich najmniejszej uwagi. Żółte zęby zaciska na dolnej wardze, mrużąc oczy. Mruczy coś do siebie, ale tylko ja go usłyszałam.. Podchodzi do mnie.. Chciwość i obłuda wiruje w jego oczach. Dotyka mojej szyi. Dotyk chłodu na szyi walczyk z dotykiem ciepła na stopach, znajdując punkt kulminacyjny pośrodku mojego ciała. Czułam jak pęka mi z bólu brzuch. Chłód rozwiązuje pętlę z szyi. Dzieci mu ufają i puszczają moje stopy.. Wtedy następuje atak. Kilkanaście razy wbija nóż w żółądek. Wyszarpuje każdy jego element brudząc swoje ręce. Nóż upada... Postać szyderczo się śmieje i zawraca.. Co robię ? Nie ma już mnie.. Powoli opuszczam swoje nabrzmiałe ciało i zaczynam zamieszkiwać powietrze i ciszę. Płakałam i walczyłam żeby wrócić. Czułam brzegi swojego ciała, zakładające się na siebie i odwijające na zewnątrz jak w kociej kołysce, w którą bawiłam się, będąc dzieckiem..

Zasnęłam nad ranem.. Podobno wtedy pamięta się swoje sny.. Obudził mnie sms.. i ten zapamiętam.. ;)

Szczęśliwego życia.. ;)







11 czerwca 2008 noc...
Cisza.. upajam się nią.. Jest cudowna.. Zawsze mnie fascynowała... Nigdy nie wiedziałam, jak ją interpretować.. Nie wiem, czy jest tylko zapowiedzią przed burzą, czy daje poczucie bezpieczeństwa.. Czy w ogóle istnieje coś takiego jak bezpieczeństwo? ... Nie chcę się nad tym zastanawiać zakładam na uszy słuchawki.. Cały świat śpi.. Ja nie.. słucham muzyki.. O jejku.. przecież kocham tę piosenkę... Od wieków ją kochałam.. ale dopiero pod koniec Shine on you crazy diamond, zdałam sobie sprawę, czego słucham.... Ukochana melodia docierająca do moich uszu... Zamykam oczy.... daję się ponieść muzyce... Biorę kilka wdechów.. Słyszę więcej, głośniej, wyraźniej.... Długi wstęp, który za każdym razem inaczej brzmi... Słuchając tego utworu, mój umysł wyzwala to, co najpiękniejsze... Wyobraźnia wiruje między dźwiękami.. Wraz z muzyką odtwarzam obrazy... Jakiś samochód przejeżdżający pod oknem zakłócił mój letarg... Siadam z powrotem.. słucham i czekam aż będę mogła śpiewać z wokalistą.... ooooo jest zaczyna pieścić mnie swoim głosem.. Włączam się w jego śpiew.. Krzyczę Shine on you craaaaaazyyy ... Ręka przyciska moje usta, druga puka moje czoło.. Drwiąc ty idiotko.. noc jest... Skończył się mój koncert nocny... Pozostaję mi znowu oddać się muzyce, która tuli moje uszy.. Ścieli im łóżko.. Zamknięte już oczy, przemywają łzy.. Prosząc o błogi sen.... Na przekór losu podnoszą się zmęczone ręce... Przecierając nawilżone powieki... Tęczówka znowu błyszczy uśmiechając się do nowopowstałej kolejnej banalnej zabawy słowami... Z politowaniem patrzy na dłonie opadłe na klawiaturę... błądzące w labiryncie liter i cyfr.. Czeka na kolejne splecienie i wciśnięcie kilku przycisków.... Co będzie tym razem ? Uśmiech :) Smutek :( Buziak :* Płacz ;( Język :P Zęby :D
Po co mi ten popieprzony internet.. Powoduje zacofanie ludzi.. !!!!!! Już nie potrafimy wyrazić słowami, tego co czujemy, przecież mamy od tego znaczki mówiące wszystko.. Ikonki, ukazujące nasze uczucia.. A gdzie urocza zabawa ... opatrująca bolące oczy.. ??? Nie ma jej .. Zabrały ją emotki... Zabrali ją ludzie...cywilizacja, komputer, pieprzony internet... ! Nudzi mnie już.. Okrada mnie, zabierając całą naturalność pielęgnowaną przez lata... Pozostawiając jakiś sztuczny kicz a nie mnie... Jest już bardzo późno... Idę popatrzeć na świat... z góry.. Uwielbiam swój balkon nocą....

11 czerwca 2008

Późno.. Udusiła się dzisiaj... Nie mogła już wytrzymać widoku codzienności.. Ubrała bluzę impulsywnie biorąc koc i mp3... Wyszła na balkon... Te nocne wędrówki stały się swoistym rytuałem jej dnia.. Zagarnia każdy łyk wiatru.. Dotlenia skórę zatrutą dniem... Zakłada na uszy słuchawki.. Siada, okrywając się niebieskim pod kolor jej oczu kocem... Otwiera oczy, dokładnie penetrując otoczenie.. Dostrzega na niebie księżyc...jakiś dziwny... kształ miał inny niż zwykle.. Zakochała się nim... Przy nim czuła, że żyje.. Nie było nikogo, kto mógł ją zobaczyć... nikogo, kto odkryłby jej prawdziwe nagie ja... Uśmiechnęła się.. Z mp3 dobiegł koniec piosenki Marillion- Fugazi... Zastanawiała się co teraz będzie docierało do jej uszu.. Losowo wybrana piosenka.. Cholera trafiła w sedno...
Poderwała się z krzesła.. zrzuciła z siebie koc.. Stanęła przy barierce.. Patrząc w oczy księżyca... Patrzyła i wraz z Simonem i Garfunkelem śpiewała mu kołysankę...

Ostatnich dwóch zwrotek nie pamiętała.. zaczęła je nucić, wciąż wpatrując się w blask podarowany w zamian za piosenkę.. Księżyc zaczął jaśniej świecić.. a ona przestała śpiewać.. Stała oparta o barierkę.. Kiedy muzyka ucichła.. jakiś niesprecyzowany odgłos, zakłócił jej balkonową samotność.. Zmieszała się na widok, dwóch sąsiadów którzy klaskali po jej występie... Schowani byli za drzewami wiśni.. Nie mogła ich zobaczyć.. Bezszelestnie stali i słuchali jej sztywnego nocnego angielskiego.. który powiewał amerykańskim akcentem.. Nie bardzo wiedziała jak zachować się w tej sytuacji.. Miała się ukłonić? Uciec? Podziękować? Wyzwać, że naruszyli jej nietykalne dziwactwo? Przez zaciśnięte zęby szeptem powiedziała... Przepraszam nie wiedziałam, że ktoś tu jest... Nie wiedziała, też czy ma mówić Pan czy Ty.. często ma z tym problem.. Odpowiedzieli jej.... Wracaliśmy z Rozchuli... zobaczyliśmy cię i nie potrafiliśmy przerwać tej piosenki.... Ona tak niesamowicie była adekwatna do klimatu nocy !... Na odchodne jeden rzucił przez ramię... Nigdy tego nie zapomnę.. to było zajebiste...!!!
On nie zapomni.. Ja chyba też nie.. Wstyd mi było.. Zwinęłam, to co do mnie należało i wróciłam cicho do swojego pokoju...
Jak sobie wyobrażę, to co widzieli oni z dolnej perspektywy..uśmiech sam pojawia się na twarzy...


14 czerwca 2008
Jesteśmy kawałkami układanki
Złożonymi wzdłuż okręgu
Zablokowanymi brakiem jednego elementu
Jesteśmy dziećmi renesansu
Utopionymi w ciszy pod mostem westchnień
Wciąż rzucającymi pochodniami na podmurówkę
Jesteśmy syjamskimi dziećmi
Połączonymi sercem
Krwawiącym po operacji wczesnej konfrontacji
Trzymamy skalpele słów na ostrych wargach
Stań prosto, spójrz mi w oczy
I powiedz dowidzenia
Stań prosto, podryfowaliśmy już poza granicę
Poszukiwania przyczyn
Wczoraj zaczyna się jutro
Jutro zaczyna się dziś
Problemy będą zawsze
A my wciąż zbieramy to
Co zostawił nam rykoszet
Topiący w teqili zachody słońca
Pasażerowie na gapę na pokładzie
Statku o północy
Romantyczni zbiegowie
Przed rzeczywistością
na ślepo wysyłamy SOS
Jednak poranne samoloty
Zawsze odsyłają nas z powrotem
Jesteśmy pilotami namiętności
Z trudem trzymającymi kurs
Na następną konferencję na szczycie
Na następny rozwód w śniadaniowej porze
Wołamy o chwilę wytchnienia
Oślepieni bielą śniegu w strefie lawin
Stań prosto, spójrz mi w oczy
I powiedz dowidzenia
Stań prosto, podryfowaliśmy już poza granicę
Poszukiwania przyczyn
Wczoraj zaczyna się jutro
Jutro zaczyna się dziś
Problemy będą zawsze
A my wciąż zbieramy to
Co zostawił nam rykoszet
Czy jesteśmy szczęśliwi?
Oto rosyjska ruletka w poczekalni
Puste pokoje czule obejmują koniec
Monety marzeń trafią do fontanny di Trevi
Lub też zostaną położone na Twych oczach
W tym miejscu iskry żartów mogą spowodować wybuch
Czujemy dym snujący się zza horyzontu
Musiałaś wiedzieć,
że planowałem ucieczkę


19 czerwca 2008

Małe oczy
budująca się w kąciuku błękitnego oceanu łezka
Nabrzmiała skała
Zadająca sobie pytanie kiedy w końcu pęknie
Rozwścieczone serce
Które już nie wie jak bić by nie ranić
Trzęsące się dłonie i nogi
Wciąż nie wiedzą jaki kierunek obrać- wybierają zły
Sina twarz
Dusząca się życiem zatruta ludźmi pzeszyta fioletową nicią
Brudny staw
Pożółkły i zzieleniały czekający z nadzieją na oczyszczenie
aż w końcu
ulga....

taka moja śmierć... ;)

25/26 czerwca 2008

Biorę kredkę do ręki.. Szukam wolnej kartki.. znajduje opakowanie po spinaczach... rozrywam mały czerwony kartonik...rysuję ludka.. mały czarny człowieczek..w wyobraźni buduję jego historię....
Czarna patyczkowata postać... która dawno temu straciła czucie.. chociaż chciałaby je odzyskać z całych sił, zdaje sobie sprawę że sama nie potrafi. Dorysowałam do jej rąk i nóg linie biegnące w górę.. Co powstało ? Marionetka... którą można sterować, kwestia reżysera... Dorysowuje oczy... Jeden plus jeden minus.. Plus się śmieje, minus płacze... Muszę narysować usta.. Zastanawiam się czy będzie widniał uśmiech czy smutek ? Po raz kolejny moja postać nie ma czucia.... Zamiast ust powstała prosta kreska.. Rysuję serce ogromne, puste...Nie ma pulsu.. nie ma czucia...
Dorysowuje deszcz bo duszno u mnie w pokoju... Krople padają na patyczaka.. Znowu nie czuje deszczu...

Ja też straciłam czucie dawno temu.... Jedyne co czuję to smród... ;)

Szczęśliwego życia, udanej nocki.. ;)

P.s miałam już więcej nie pisać... na złość piszę.....

02 sierpnia 2008

Coraz gorzej mi pisać, nie potrafię, robić tego, tak jakbym chciała..
Bez sensu... Kubek bez sensu, kawa bez sensu, pogoda bez sensu, życie bez sensu...
Co ma sens ? Codziennośc, która zżera mnie od środka ? Nadzieja, że jutrzejszy dzień będzie chociaż o drobinę inny od poprzedniego ?... Nadzieja powoli gaśnie.. zresztą jak wszystko na świecie.. Gasną światła na ulicy... Nie ma nikogo.. W oknie widać tylko ją... siedzi na parapecie w swoim pokoju.. Nogi spuszczone na zewnątrz domu.. Macha nimi, ręką trzymając się ramy okna... Opuszczoną głowę bombardują tysiące myśli... Atak jest tak wielki, że na chwilę traci równowagę..
Opuszkami palców zdążyła złapać klamkę od okna... Widziała siebie.. Upadającą kilka metrów w dół.. Serce nawet nie zaczęło jej szybciej bić.. Wykonała jeden bezwarunkowy gest i z powrotem siedziała na parapecie II piętra. Było jej wszystko jedno, czy będzie tam, czy tutaj... Jakaś kobieta w kwiecistej sukni przechodziła obok domu z betonu... Zauważyła postać z okna... Stanęła przy płocie i bacznie przyglądała się każdemu ruchowi dziewczyny. WSZYSTKO W PORZĄDKU? Znany filmowy tekst, który wypowiada każda zaniepokojona osoba, odgrywająca rolę psychologa... JAK NAJBARDZIEJ, odpowiedziała dziwczyna...LUBIĘ SIEDZIEĆ W OKNIE. Kobieta w sukni jeszcze chwilę stała na chodniku z głową uniesioną ku górze. Powiedziała coś pod nosem i odeszła.. Ona znów była sama...w SWOIM pokoju SWOIM oknie SWOIM domu.... NIC nie jest jej... Nawet ona nie jest jej... Jest tylko własnością życia...żeby chociaż je miała...
Coraz bardziej lubi noc... Nikt jej nie widzi.. Wtedy może być choć przez chwilę, taką jaką chce.. Niewidzialną głupią statystyką liczby ludności.....

Nic........duże nic....