niedziela, 4 stycznia 2009

KTOŚ

Śnił mnie się dziś ktoś....KTOŚ kogo praktycznie zapomniałam... KTOŚ kogo kochałam jako dziecko... KTOŚ po kim zostały krótkie zamglone migawki.

Wróciłam z dworu. Zimno jak cholera- musiałam iść w to miejsce, w którym niegdyś....bardzo dawno temu... to znaczy niegdyś.. Ona mieszkała..
Spojrzałam zasmucona.. Drzwi wymienione, okna też, inne firanki, inne kwiatki, inny kolor balustrady przed domem, trawa też inna...szopki nie ma.. Tylko dom, nieco zmieniony pozostał w tym miejscu gdzie stał zawsze.

Pamiętam, dźwięk otwieranych pomarańczowych drzwi, z pięknie zdobioną brązową ciężką klamką, które po otwarciu uwalniały jakże specyficzny zapach.... Pamiętam zapach każdego domu, w którym byłam choć 3 sekundy. U niej pachniało spokojną starością i drewnem. Zamykam oczy i widzę chyba żółty korytarz z wieszakiem, do którego nie mogłam dosięgnąć i pod którym rzucałam swoje ubrania. Biegłam na wprost mijając kuchnię, bardzo starą zieloną albo niebieską... z okrągłym stołem i białymi taboretami. Przy ścianie stało coś podobnego do dzisiejszej maszynki gazowej ale z piecem na dole i czarnymi wciąż brudnymi drzwiami od pieca. Pamiętam słowa MARYSIEŃKO NIE PODCHODŹ TAM NIGDY, toteż grzeczna słuchałam przestrogi.
Mijając kuchnie wbiegałam do pokoju. Oj wielki był, albo mnie wydawał się nadzwyczaj duży. Stał w nim kaflowy piec, kremowy bardzo wysoki i bardzo gorący, obok którego leżało zawsze pachnące drewno. Na środku pokoju stał wielki stół, okryty albo białym obrusem albo zamazaną niebiesko-białą ceratą. Nie pamiętam, w którym miejscu ale wiem że na pewno stał, bordowy fotel, niesamowicie wygodny... Pięknie profilowany z poduszkami i bordowymi guzikami. Nie miał kółek, stał a w nim zawsze siedziała Ona...

Siadałam Jej na kolanach, kościstych mocno, oglądając i dotykając Ją... Doskonale pamiętam dłonie.. Pomarszczone jak popsute jabłko... ale zarazem delikatne jak pergamin. Długie chude palce i zawsze czyste paznokcie. Włosy też pamiętam. Miała ich niesamowicie dużo, zazwyczaj podpięte w kok... ale inny kok. Oczy ciemne.. czarne diabliki z iskierką.. Na twarzy zarysowane miała kości policzkowe, które z wiekiem były coraz bardziej widoczne a na policzkach widniał zawsze rumieniec.
Nie pamiętam jak chodziła ubrana. Jak przez mgłę widzę tylko papcie. Obszyte futerkiem czarne, ciepłe i niezniszczalne. Nie wiem czy nie pomyliłam domów ale widzę w kącie na szafce duży czarno-biały telewizor, który wyłączała jak ja przychodziłam. Pod nim leżał kosz z wełną i nićmi... Wielki wypchany.

Na stole leżała miseczka z jabłkami. Brałam jedno podbiegałam do Niej i mówiłam obieś mi. Szła do kuchni po nóż, obierała jabłko ze skórki i mówiła jak podrośniesz zjesz jabłko ze skórką, ma więcej witamin. Jabłka już nigdy mi tak nie smakowały jak u Niej..... Nigdy już tak nie pachniały jak u Niej.

Ostatni raz widziałam Ją w szpitalu, albo w hospicjum.... Trafiłam tam jak zwykle przypadkowo i tylko przechodząc korytarzem kątem oka zauważyłam jak leży biała w białej pościeli z białymi rozpuszczonymi włosami i kroplówką w ręce.
Weszłam do sali, sprawdzając czy to na pewno ONA.. Spała a ja dotknęłam jej ręki, która była tak samo delikatna i tak samo pomarszczona i wyszłam nie mówiąc nic.. Wiedziałam że to już niedługo.....
Odeszła, bardzo dawno temu, ale kilka wspomnień zostało

Mówiłam na Nią..... Pamiętam jak mówiłam...................Ona też pamięta....